W dolnym sklepie niestety nie było kurczaków, ale na szczęście były w tym górnym.
Wracając ze swoim wózkiem towarowym po drodze zbierała szklane butelki z pobocza, a potem suche badyle z drogi, coby się o nie nie potykać i by zgromadzić sobie rozpałkę do pieca.
Gdy dotarła na swoje rancho - nakarmiła mięsem wszystkie drapieżniki i wypuściła kury na wybieg oraz zajęła się gotowaniem posiłku w domu. Ugotowała wspaniały rosół na dwa dni. Zjadła, opadła z sił i przysnęła.
Wieczorem obudziły ją szczekające psy. Przyjechała straż pożarna, bo ktoś zaprószył ogień na suchej trawie.
Zastęp uczynnej straży pożarnej bardzo sprawnie poradził sobie z pożarem.
Indianka pożałowała, że nie poprosiła straży pożarnej o pomoc, gdy klacz Dakota miała wypadek na polu i potrzebowała podniesienia i przetransportowania jej na podwórko.
Na pewno by pomogli klaczy, w przeciwieństwie do Sawickiego i Wąsewicza, którzy obaj jeździli wtedy traktorami po swoich polach i patrzyli obojętnie, jak klacz się męczy i nie chcieli zwierzęciu pomóc.
Klacz była do uratowania. Trzeba było ją tylko podnieść i przetransportować na podwórko i pomóc jej stanąć na nogach. Strażacy daliby radę. To dzielni i życzliwi ludzie.
Izabella INDIANKA Redlarska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz